Ogłoszenie

Vatt'ghern pod przeniesiony! Znajdziesz nas teraz tutaj

---------------------------------------------------- ---------------------------------------------------- ---------------------------------------------------- ---------------------------------------------------- ---------------------------------------------------- ---------------------------------------------------- ----------------------------------------------------

#1 2014-12-08 18:52:30

Licho

Okruch Lodu

Miano: Alsvid
Rasa: człowiek
Wiek: 20 — 25

Dom publiczny „Jedwabny Szlak”

http://oi62.tinypic.com/219uotc.jpg



Subtelna, ale drżąca od namiętności woń kadzideł, płatków czerwonych róż, perfum i kobiecych ciał przesącza się przez szpary i szczeliny w mahoniowych drzwiach przybytku, wabiąc zasobnych w korony klientów z zatłoczonej Alei Dziewiarskiej. Bogaci kupcy i bankierzy, finansiści, kontrahenci novigradzkiej giełdy, przybysze o ciężkich sakiewkach oraz stała klientela z dzielnicy Nowego Miasta — nie urzędy, nie place targowe, banki ani dwory są miejscem, gdzie spotykają się osobistości grodu, lecz dom publiczny. Wnętrze budynku otula ich ciepłym, wonnym woalem, którym przesiąkają kosztowne meble, sztukateria oraz posadzki ze sprowadzonych zza Jarugi drzew. Piernaty w sypialniach, na których spocząć mógłby król nie pozostawiają żadnej wątpliwości co do tego, czemu Jedwabny Szlak nieuchronnie odsunął od interesu nawet najlepiej najlepiej prosperującą konkurencję, szybko i tajemniczo rozwijając się na rynku po zakończeniu wojny i podpisaniu Pokoju Cintryjskiego.

Dom publiczny świadczy luksusowe usługi, a dobiera sobie wśród luksusowych klientów. Tajemnicą poliszynela jest fakt, że najcenniejszą i najbardziej pożądaną monetą przez właściciela przybytku, Arnolda Florenta — czyszczącego sobie imię powszechnie znanego członka półświatków prowadzeniem legalnego interesu oraz nieznanymi, ale potężnymi plecami — jest informacja. O tę nietrudno w miejscu, gdzie dziesiątki najprzedniejszych piękności Novigradu dniami i nocami dbają o to, by klienci
Jedwabnego Szlaku czuli się bardzo wyjątkowi oraz bardzo wylewni. Arnold Florent jest przedsiębiorcą mogącym pozwolić sobie na przebieranie wśród swoich gości i skrzętnie z tego przywileju korzysta. Nie będąc ani majętnym, ani dostojnym i ważnym, a tym bardziej już nie będąc człowiekiem, nie można liczyć na przekroczenie progu przybytku. Czuwająca nad jego bezpieczeństwem zbrojna ochrona o nieskalanej inteligencją aparycji nie pozostawia ku temu żadnych wątpliwości.


http://i.imgur.com/oSvPbdj.png
Dhu Feain, moen Feain... | Karta Postaci  | Monety: 50

Offline

 

#2 2015-11-29 14:35:22

Lis

Mistrz Gry

Miano: Physalis
Rasa: Człowiek
Wiek: 20 - 25

Re: Dom publiczny „Jedwabny Szlak”

     Syknął.
     Gorąca woda strumieniami przemywała wyrzeźbioną w jego prawej piersi ranę, układającą się w zestaw czterech pazurów. Robili to dla świętego spokoju — nie wiadomo, co ten skurwiały elf hodował pod paznokciami. Jeszcze tylko dwie powtórki i powinna być czysta. Chłopak poczuł na skórze chłodny dotyk delikatnej dłoni, kiedy druga przewiązywała jego tors bandażem niegdyś śnieżnobiałym, teraz nieco już zszarzałym. Oddawał się temu zabiegowi bez słowa sprzeciwu czy oznaki zniecierpliwienia. Po prostu siedział na zydlu, pozwalając zwiewnej sukience raz po raz ocierać się o jego odsłonięte plecy.
     - Gotowe - szepnęło stojące za nim dziewczę, wyciągając swe ramiona coraz niżej, by wreszcie przycisnąć swą główkę do jego karku. Czuł lawendowy zapach jej brunatnych włosów, aksamit jej skóry.
     - Dziękuję ci, Meyanno. - Physalis podniósł się ostrożnie, uwalniając z uścisku. Spojrzał do wiadra pełnego ciepłej wody. Zabarwione jego krwią, przypominało rozcieńczone wino, w którym pojawiło się oblicze chłopaka. Ciemny odcisk pięści na jego lewym oku bynajmniej nie dodawał mu uroku.
     - Ale żeś się załatwił. Tyle razy cię prosiłam, żebyś...
     - Żebym co? - przerwał jej ostro. Wziął głęboki oddech i spojrzał na nią, uśmiechając się delikatnie. - Mówiłem ci już, nie zrezygnuję z tego. Więc nie próbuj znów mnie przekonywać. Poza tym, tamten wygląda dużo gorzej. Nie przewidziałem tylko, że zacznie mnie drapać.
     Meyanna odwzajemniła uśmiech, jednak wypadł on raczej blado. Zupełnie, jakby skrywał się za nim smutek i rezygnacja. Opuściła wzrok.
     - Chcę tylko, żebyś na siebie uważał. Ja... - zawahała się. - To znaczy... Twoja matka zapewne martwi się o ciebie! Pomyśl, co ona czuje, kiedy tak znikasz i wracasz potłuczony. - Ciemne kryształy jej oczu wpatrywały się w jego twarz, przedzierając się przez gęstwinę opadających na czoło włosów.
     - Moja matka ma mnie gdzieś. Gdyby nie ona... - Zacisnął szczęki. - Zresztą, nieważne. Nic mi nie będzie, słowo.
     Podszedł do niej i położył ciężkie, szorstkie dłonie na jej drobnych, odsłoniętych ramionach. Złożył delikatny pocałunek na przykrytym grzywką czole, po czym narzucił na siebie leżącą obok koszulę. Złapawszy czarny płaszcz, wypadł przez okno, lądując na poprzecznej kładce i zniknął w mroku nocy. Przeskoczył następnie na balustradę sąsiedniego budynku, po czym wdrapał na balkon. Stamtąd przedostał się na wiszącą pomiędzy dwoma domostwami kładkę. Skrył głowę w kapturze, a poły ciemnego materiału narzucił na resztę ciała. Niemal niewidoczny, obserwował z góry samotne, kilkuosobowe oddziały, patrolujące okolicę.


Karta postaci  | Monety: 9 novigradzkich koron

Offline

 

#3 2015-11-29 18:11:59

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Dom publiczny „Jedwabny Szlak”

Noc była chłodna, a oddech zamieniał się w obłok pary. Słońce zgasło już jakiś czas temu za widnokręgiem, a niebo przybrało koloru czerni. Czerni, w którą Physalis wtapiał się, stając się jednym z wielu cieni igrających na ścianach kamienic. Nikt go nie widział i nikt go nie słyszał. Spacerujące patrole, w regularnych odstępach czasu przeczesujące ulice Novigradu, nieświadome niczego pogwizdywały raźno, w rytm kroku. Zapalone łuczywa pochodni rozświetlały im drogę, ciepłem ognia rozpraszając mrok, na chwilę tylko lizając postać chłopaka, siedzącego gdzieś wysoko nad nimi.

Było bardzo spokojnie. Miasto kładło się do snu.

Gdzieś z oddali rozbrzmiewał stłumiony gwar z pobliskich karczm, przeszywany od czasu do czasu głośną salwą śmiechu. Skądś bliżej wznosiły się mrukliwe przekleństwa kupców, uprzątających kramy na deski dwukołówek. W hutniczych szopach rozbrzmiewał dźwięczny brzęk żelaza, składowanego na kopy, a ulicami przechadzali się spiesznie ostatni mieszkańcy, chcący zdążyć do domów na wierzeczę.

Pod kładką, na której siedział Physalis przemknął wylniały, czarny kocur. Gdzieś nad nim zahuczała sowa. Nie działo się nic.

W końcu, nieopodal, pod drzwiami budynku po drugiej stronie ulicy zatrzymało się dwóch mężczyzn, ubranych w novigradzki rynsztunek wojskowy. Jeden z nich, wąsaty, oparł się o ścianę, drugi, ospowaty, podparł się pod boki, wpatrując się to na drzwi, to okno nad nimi. Za chwilę zaś rozejrzał się dokoła, po gmachach i dachówkach, po skrętach wątłej reputacji uliczek, po wyludnionym bazarze, który zamienił się w goły plac. Nie zauważył postaci na kładce.

– Powinniśmy zapukać? – zapytał, odwracając się ponownie w stronę drzwi. Wąsaty spojrzał na niego ponuro, choć było widać w nim poddenerwowanie.

– A skąd mi wiedzieć?

– Zapukam.


Zapukał. Ubrana w skórzaną rękawicę dłoń, uderzyła po dwakroć w drewno. Przez moment nie wydarzyło się nic. Mężczyźni spojrzeli po sobie. Ospowaty zapukał raz jeszcze. I wówczas, skrzypiąc paskudnie, zawiasy rozwarły się na kilka cali, nie ujawniając niczego poza wąskim pasem czerni, między listwą futryny, a krawędzią drzwi.

– Kto? – rozbrzmiał zachrypnięty głos.

– Pomoc społeczna – odparł wąsaty.

Krótka cisza.

– Wejdźcie.

Obaj strażnicy weszli do środka, ostrożnie stawiając kroki. Obaj oparli dłonie na głowicach mieczy. Też bardzo ostrożnie. Obaj też zniknęli zaraz za drewnianą furtą domostwa.

Ostatnio edytowany przez Dziki Gon (2015-11-29 18:18:02)

Offline

 

#4 2015-11-30 12:07:55

Lis

Mistrz Gry

Miano: Physalis
Rasa: Człowiek
Wiek: 20 - 25

Re: Dom publiczny „Jedwabny Szlak”

     Siedział nieruchomo, śledząc szmaragdowymi tęczówkami przesuwające się po ścianach budynków języki światła, które jakoby pazury pełznącej bestii przesuwały się stale naprzód, wiedzione rozpalonym kawałkiem drwa niczym marchewką, co ją ktoś przyczepił do zawieszonego nad głową kija. Szybko jednak okręcały się, tonąc w bocznej uliczce i znikając chłopakowi z oczu. Wtedy to opierał swe szorstkie, ciągle nieco opuchnięte dłonie, przy przywierających do drewnianej belki biodrach, a odrzuciwszy głowę do tyłu, przyglądał się ogromnej liczbie tysięcy gwiazd, które ugrzęzły gdzieś tam – daleko. Nie wiedział dokładnie, ile ich jest. Słyszał jednak kiedyś, że tysiąc to bardzo, bardzo wiele.
     Strażnicy pojawiali się i odchodzili. Nikt nie zadał sobie trudu, by szukać nocnych wędrowców gdzieś po wyższych segmentach zabudowań. Może po prostu, z grzeczności, nie chcieli mu przeszkadzać w tej osobliwej formie medytacji i wyciszenia. Pozostawiony sam sobie miał czas dla siebie, mógł pomyśleć. Problem pojawiał się wtedy, kiedy Physalis łapał się na tym, że nie miał za bardzo o czym. Już dawno porzucił swoje nadzieje na to, że kiedyś, przy łucie szczęścia, uda mu się wyrwać z tej spływającej spermą nory i rozpocząć inne życie. Czasem jeszcze w snach miewał przebłyski niedoścignionego szczęścia, jednak i one, stopniowo wypleniane, coraz rzadziej przyprawiały go o szybsze bicie serca i mimowolny uśmiech.
     Siedział więc, niczym ptak na swej gałęzi, który, nauczony brać życie, jakim jest, nie potrafił i nie chciał już nic zmieniać.
     Drgnął mimowolnie, słysząc, że oto kolejni aktorzy pojawili się na jego prywatnej scenie. Naturalni, zupełnie nieświadomi faktu, że ktoś ich obserwuje. Rozejrzeli się wokół, jakby chcieli się upewnić w tym przekonaniu. Idioci. Chociaż to róbcie dokładnie. Jego uszu dobiegły poddenerwowane głosy, a następnie pukanie do drzwi, przy których się zatrzymali. Kiedy czyjś głos zaprosił ich do środka, Phys podciągnął nogi pod siebie i podniósł spokojnie ze swego siedziska. Ogarnął wzrokiem okolicę w poszukiwaniu innych uczestników przedstawienia, by mieć pewność, że i on nie stanie się jednym z nich. Pochylony, sunął przed siebie, niemal na czworaka, przedostając się przy pomocy kładki na dach jednego z domostw po drugiej stronie ulicy.
     Nie miał pojęcia, co tu się właśnie wyczyniało, jednak coś nie dawało mu spokoju. A może to po prostu zwykła ciekawość? Wojskowi bynajmniej nie przypominali nikogo, kto miałby nieść humanitarne wsparcie, tym bardziej o tak późnej porze. Postanowił to sprawdzić. Byś może natrafi na coś, o czym nie słyszały nawet jego koleżanki z Jedwabnego szlaku? Chociaż raz to on będzie w stanie podzielić się z nimi informacją, zamiast tylko korzystać z zasłyszanych przez nie plotek podczas średnio-pasjonujących gier wstępnych.
     Znalazł się na dachu domu, w którym chwilę wcześniej zniknęło dwóch mężczyzn, co przykuli jego uwagę. Przywarł do podłoża, próbując nasłuchiwać tego, co mogłoby się dziać wewnątrz. Spodziewał się posłyszeć strzępy rozmów, wspólne knowania albo, co gorsza, przeradzający się w jęk krzyk zarzynanego wieprza. Dopiero wtedy zdał sobie sprawę z tego, co dane mu było ujrzeć. Dłonie ściskające głowice oręża nie przywodziły na myśl niczego pozytywnego. On sam, dla pewności, przesunął palcami po ciemnym materiale w poszukiwaniu swojej broni. Uspokoił się, czując jej ciężar w dłoniach. Powrócił do dawnego zajęcia. Jeżeli nie mógł niczego usłyszeć, obszedł na ugiętych kolanach całą powierzchnię dachu, by znaleźć odpowiednie ku temu miejsce. Nie miał najmniejszego zamiaru schodzić. Przynajmniej na razie.


Karta postaci  | Monety: 9 novigradzkich koron

Offline

 

#5 2015-11-30 18:44:56

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Dom publiczny „Jedwabny Szlak”

Bydunek był wysoki i wdrapanie się nań nie było proste. Physalis poradził sobie jednak z tym zadaniem ze zręcznością właściwą swojej profesji. Miękko, jak kot, stąpnął po kruchych dachówkach starej kamieniczki i rozłożych się na nich, płasko, przyłożywszy ucho do podłoża. Wytężajac wszystek zmysłów, począł nasłuchiwać dźwięków ze środka, ale, straszliwie stłumione i niemożliwe do skojarzenia, nie wydobywały się na zewnątrz. Zmuszony okolicznością, wiedziony instynktem i ze wciąż żywym wspomnieniem dwóch jegomości z opartymi prawicami na głowicach mieczy – obszedł w pośpiechu, acz z dozą ostrożności, całą powierzchnie dachu, zbadawszy ją po dwóch stronach grzebietu kalenicy. Dopiero wychyliwszy się nieco poza jego krawędź, obaczył okno, lekko uchylone, wyraźnie ku wietrzeniu, przez które nie tylko mógł słyszeć pogłos rozmowy, ale także widzieć niejako co działo się w środku.

Trzy postacie siedziały w półmroku, przy okrągłym, dębowym stole, na tyle małym, by wszyscy razem omal nie stykali się łokciami. Dwie z nich były znanymi już Physalisowi strażnikami, trzecią zaś musiał być człowiek, który wpuścił ich do środka. Ubrany był w piaskowy płaszcz, a szyję okalała mu czarna opończa. Był siwy i wyłysiały; tylko nad uszami i zdawało się w uszach pozostał resztek włosów, a także na twarzy, ponurej i popielatej, w postaci wylniałych bokobrodów. Czoło znaczyły mu ciężkie zmarszczki, skropione plamami wątrobowymi. Facet nie wyglądał ani na młodego, ani też na zdrowego.

– … kto wymyśla te głupie hasła. Pomoc społeczna, doprawdy. Z was taka pomoc społeczna, jak ze mnie wierszokleta. – Głos nieznajomego był suchy niby papier ścierny.
– Dobrze wiecie, że to nie nasz pomysł i wiecie za jedno kto na takie wpada. Z reszta, co tu gadać po próżnicy, nie czas i miejsce na to. Dobrze wiecie po co tu jesteśmy. – Wąsaty nie miał już na głowie hełmu; czoło znaczyła mu czupryna czarnych i tłustych kołtunów.
– Mam wasze sto koron.
– Sto koron na głowę, ma się rozumieć – przypomniał stanowczo ospowaty, który, jak się okazało, był również i łysy.
– Sto koron na was dwóch, moiściewy.
– Jakże to! Nie taka była umowa. Okpić nas chcecie, Bohrus? Doskonale pamiętam – sto koron dostaniecie chłopcy – takoż nam powiedziano.
– I dostaniecie.
– Sto po dwakroć, za nas dwóch. Myśmy karku nastawiali, na garnizonowy wyrok narażali. Nie lza płacić tak marnie, oj nie. I nie szydźcie z nas, staruszku, bo dobrze wiecie, że z nami się takich cyrków nie wyprawia – ospowaty rozsierdził się, poczerwieniał. Guzy na jego twarzy też nabrały niezdrowej barwy.
– Pilnowaliście tylko magazynu – Bohrun postawił na stole kiełbasę skrojoną w talary i polał po kubkach czymś, co musiało być winem. – Choć, właściwie,